Można być znakomicie przygotowanym sprawnościowo, ale jeśli w głowie coś nie gra, trudno o dobry wynik. Chcemy, by dziewczyny na bieżąco współpracowały z psychologami – mówi ma, Stefan Hula, który pełni funkcję asystenta trenera reprezentacji Polski kobiet.
W ostatnich dniach w mediach zawrzało po rezygnacji Haralda Rodlauera. Wiadomość ta była nagła i niespodziewana. Trudno było przygotować się na szukanie następcy. Tym samym przedstawiciele Polskiego Związku Narciarskiego zdecydowali się na duet Bachleda-Hula. Czy możemy spodziewać się lepszych wyników biało-czerwonych w kolejnych sezonach? Na ten temat wypowiedział się brązowy medalista igrzysk olimpijskich z Pjongczangu.
Filip Kołodziejski, TVPSPORT.PL: – Był pan zaskoczony rezygnacją trenera Rodlauera?
Stefan Hula: – Wiedziałem wcześniej o tym, co się wydarzy. Nie zastałem sytuacji z dnia na dzień. Trener Harald był ze mną w kontakcie. Wielka szkoda. To naprawdę profesjonalista i fachowiec. Rozumiem jego decyzję. Miał cel, by wykonać pracę do igrzysk, ale zrozumiał, że ze wszystkim się nie wyrobi. Na tę dyscyplinę trzeba poświęcić bardzo dużo czasu w Polsce, by dziewczyny dorównały do poziomu najlepszych zawodniczek na świecie.
– Marcin Bachleda powiedział mi, że Rodlauer nie uciekł. Z panem też miał miłe pożegnanie?
– Przemyślał to, co się dzieje. Ocenił sytuację z chłodną głową. Podjął jedyną słuszną – dla niego – decyzję. Nie chciał zostać na lodzie. Nie chciał dodatkowych pretensji, że brakuje wyników. Zdał sobie sprawę, że nie będzie łatwo na tym gruncie.
– Rodlauer namaścił pana na następcę. Zakłada, że to pan kiedyś przejmie narodową kadrę jako pierwszy trener.
– To miłe. Sporo się nauczyłem. Harald miał dobre podejście od zawodniczek. Robił tak, by wiedziały czego chcą. Dziewczyny są bardziej świadome, iż mogą osiągać rezultaty jak skoczkinie z innych krajów. Dobrze byłoby, żeby nie były wycofane i nie bały się rywalizacji. Ze współpracy z Rodlauerem wyciągnąłem dużo pozytywów. Pomogą mi w przyszłości.
– Czego nauczył się pan przez ostatnie miesiące?
– Innego podejścia do zawodniczek. Moja praca różni się od tej, którą miałem o 180 stopni. Wcześniej miałem zaplanowany cały dzień przez innych. Dostawałem polecenia do wykonania. Teraz role się odwróciły. Musiałem nauczyć się ogarniać kwestie organizacyjne i papierkowe. Nie chodzi tylko o pojawianie się na treningach. Zdarza się, że biorę teraz pracę do domu. Nie da się inaczej. Muszę poświęcić prywatny czas, by nie zawieść.
– Były skoczek najlepiej rozumie skoczkinie?
– Doświadczenie daje dużo, ale jako trener muszę stawić granice. Rozumiem niektóre sytuacje, ale wymagam dużo.
– Przyszedł czas na ściślejszą współpracę z Marcinem Bachledą. Są obawy?
– Nie. Znam się z nim od wielu, wielu lat. Nie jest to nowość, że będziemy razem współpracować. Były czasy, że dzieliliśmy razem pokój. Dużo razy startowaliśmy w jednych zawodach. Jestem dobrej myśli. Marcin jest fajnie pracującym trenerem. Przekonałem się o tym w poprzednim sezonie. Jestem pewny, że zrobimy z dziewczynami dobrą robotę. Chcemy podnieść ich poziom sportowym.
– Co jest głównym celem?
– Chcemy, by z roku na rok robiły widoczny progres. Każdy z nas zdaje sobie sprawę, że skoki w wykonaniu pań leżą w Polsce. Nie możemy wymagać, by już na igrzyskach za dwa lata nawiązywały rywalizację z najlepszymi. Musimy podejść do tej imprezy realistycznie. Liczy się mocny i systematyczny trening.
– Ja powiem Puchar Świata, a pan?
– To bardzo ważne, by zebrać jak najwięcej punktów. Przed nami igrzyska olimpijskie. Liczymy, że uda się pojawić na najważniejszej imprezie czterolecia.
– W czym tkwi problem polskich skoków kobiet?
– Mamy mało dziewczyn, które uprawiają ten sport. Jest ich 10 albo 11. Brakuje selekcji i wewnętrznej rywalizacji. Niby są też młodsze zawodniczki, ale to nadal dzieci. Nie startują w zawodach organizowanych przez FIS. Dobrze, że PZN o nas dba. Mamy zapewnione środki na rozwój. W tej kwestii niczego nie brakuje. Ważne by podciągnąć panie pod względem fizycznym i psychicznym.
– Czyli głowa jest w tym sporcie najważniejsza?
– Tak! Można być znakomicie przygotowanym sprawnościowo, ale jeśli w głowie coś nie gra, trudno o dobry wynik. Chcemy, by dziewczyny na bieżąco współpracowały z psychologami. Trzeba dużo cierpliwości, pracy i zaangażowania, by w końcu było lepiej. Nie znamy magicznych zaklęć. Nie mamy też czarów. Potrzebujemy czasu i spokoju.
– Na które zawodniczki możemy liczyć najbardziej?
– Ania Twardosz ma 23 lata. Pola Bełtowska 17, a Natalia Słowik 18. Fajnie rokują. 19-letnia Wiktoria Przybyła powoli wraca po kontuzjach. Dodatkowo trzeba ukierunkować Paulinę Cieślar pod względem psychicznym i fizycznym. 22-latka też ma potencjał.
– A Kamila Karpiel?
– Spotkaliśmy się na rozmowy. Jeszcze wtedy nie wiedziała, że Haralda nie będzie na kolejny sezon. Chciałaby wrócić, ale nie jest to takie proste. Musi mieć się z czego utrzymać. Samo pojawienie się w kadrze nie zapewni jej pieniędzy. Jesteśmy na tak, jeśli chodzi o jej powrót. Żałuję też, że Kinga zakończyła przygodę ze skokami. Musimy rozwijać młodzież.